Po Soborze Watykańskim II Pan Bóg nie zmienił poglądów.

Zapraszam na mój nowy blog:

wtorek, 15 marca 2011

Wpis specjalny! Rozmowa z Ireną Kwiatkowską.


   Dzięki uprzejmości Redakcji Naszego Dziennika publikuję tekst wywiadu z Ireną Kwiatkowską przeprowadzonego w styczniu 2003 roku.
  
fot. Mariusz Kubik

 

W życiu

liczy się

pokora

Rozmowa
z
Ireną Kwiatkowską,
wybitną aktorką
teatralną, filmową
i kabaretową
   

 
 Zagrała Pani wiele ról, zwłaszcza komediowych, w teatrze, TV, kabarecie. Jak zaczęła się Pani przygoda z aktorstwem?
 - Kiedyś pewien ksiądz zapytał mnie, kim będę, odpowiedziałam, że aktorką. A kiedy spostrzegłam, że się tym trochę zmartwił powiedziałam, że kiedyś na francuskim czytałam taką dykteryjkę o kuglarzu, który wykonywał różne sztuczki ku czci Matki Bożej. Mówiłam tak, żeby go uspokoić, ale później sama się przekonałam, że wszystko można ofiarować Panu Bogu, także pracę aktorską.
 Ale właściwie moja przygoda z aktorstwem zaczęła się od lekcji języka polskiego. Jako młoda dziewczyna chodziłam do warszawskiego państwowego gimnazjum im. Klementyny z Tańskich - Hoffmanowej. Przerabiałyśmy wtedy arcydzieła literatury, w tym także "Balladynę" Juliusza Słowackiego. Między uczennice zostały podzielone role, mi przypadła rola Chochlika. I tak już pozostało, później często w różnych przedstawieniach, np. jasełkowych, przychodziło mi grać takie postacie. Po maturze chodziłam do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Zanim jednak tam zdałam, wiedziałam, że chcę być aktorką. Ale jak do tego dojść? Czułam, że chcę być w teatrze, ale wiem też, że nie będzie to łatwe, bo w mojej rodzinie nie ma tradycji aktorskiej. Któregoś dnia zobaczyłam afisz "Popis absolwentów Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej". Poszłam więc na to przedstawienie - patrzę, a tu absolwenci jak prawdziwi aktorzy. Po skończonym przedstawieniu podeszłam do jednego pana, był to akurat Zbigniew Koczanowicz. I mówię: Proszę pana, ja też chciałabym być aktorką, ale nie wiem, jak do tego podejść. On spojrzał na mnie i drwiąco zawołał: Chłopaki, chodźcie tu, mamy nową artystkę. Wykpili mnie, ale było mi wszystko jedno, chciałam tylko wiedzieć, jak mam do tego dojść. Jednym słowem powiedzieli mi, że we wrześniu są egzaminy, a był wtedy czerwiec. Trzeba było przygotować fragment prozy i dialog, miałam też recytować fraszki Mikołaja Biernackiego (ps. Rodoć). Na szczęście u mojego ojca, który był bibliofilem, znalazłam egzemplarz fraszek Rodocia.
 Potem nadszedł czas egzaminu. Pamiętam jak koło mnie siedziały dwie piękne, wspaniale ubrane dziewczyny, które również zdawały egzamin. Opowiadały między sobą, kto ich przygotowywał do egzaminu. Ich nauczyciel siedział w komisji. Myślałam sobie wtedy, że to już koniec, mnie przecież nikt nie przygotowywał, a do tego jeszcze ubrana jestem w taki zwykły paltocik po starszej siostrze. Dyrektorem Instytutu był wtedy Aleksander Zelwerowicz, świetny aktor i pedagog. Pamiętam, szłam na egzamin trochę jak na stracenie. Kiedy Zelwerowicz zobaczył mój występ, powiedział bez entuzjazmu: No, warunki słabe. Po egzaminie powiedziano nam, że za tydzień będzie wywieszona lista z wynikami. A potem była już tylko radość - tak, jestem na liście. Byłam pilną uczennicą. Pracowałam starannie, bo miałam silną konkurencję, a nie miałam przy tym żadnych protekcji i znajomości, które ułatwiłyby mi start. Ale tak pomalutku, pokonując kolejne przeszkody, udało się.
 Pierwsza zagrana przez Panią rola.
 - Pierwszą rolą, którą mnie obdarzono to Gałganek Nicodemiego - taka sobie dziewczyninka o wrodzonym wdzięku i skromności, ale też i naiwności. A muszę powiedzieć, że naiwność w połączeniu z odpowiednim tekstem bardzo chwyta widza. Grałam tę rolę po całej Polsce. Tak więc nie sprawdziły się przepowiednie Zelwerowicza. Bo szło mi bardzo dobrze, za co też dziękowałam wielokrotnie Panu Bogu. A swojej publiczności z serca dawałam to, co miałam w sobie. Grałam też w kabarecie "Siedem kotów". Potem Gałczyński pisał dla mnie teksty, był moim ulubionym autorem.
 Czy między aktorstwem przedwojennym a powojennym istnieje jakaś różnica?
 - Myślę, że tak. Współcześni aktorzy grają i prowadzą dialog tak, jakby tylko między sobą i dla siebie. Wydaje mi się, że czasem brakuje tej intencji, żeby wszystko dotarło do widza. Kiedyś - kiedy słowo było bardziej cenione - byli też i znakomici aktorzy, więc inaczej się grało. Dawniej gest był duży, wyrazisty, teraz mówi się jakby z kieszeni do kieszeni. Aktor musi pamiętać, że mówiąc do partnera scenicznego, trzeba liczyć się z widownią.
 Staram się tak grać, by to, co mówię dochodziło do publiczności, zwłaszcza do widowni dziecięcej. Jest ona szczególnie miła i chłonna, ale też i niecierpliwa, czasem lubią sobie w trakcie spektaklu porozmawiać. Miałam na to swój sposób - w czasie przedstawienia potrafiłam nagle zamilknąć. I ta cisza powodowała, że dzieci zaczynały się rozglądać: Dlaczego jest cicho, gdzie ta pani się tak patrzy? Ta cisza ich elektryzowała. I wszystko wracało znowu do normy. Używałam więc takich swoich małych podstępów, bo bardzo zależało mi na tym, by dzieci nie straciły wątku, bo potem już do niego nie powróci. Nie karciłam, bo wiedziałam, że tym sposobem nic nie zyskam. Widownię trzeba lubić.
 Gałczyński specjalnie dla pani napisał czy też stworzył postać Hermenegildy Kociubińskiej? Czy w tej postaci jest coś z Ireny Kwiatkowskiej?
 - W każdej realizacji jest kawałek wykonawcy. Nigdy nie jest tak, że między wykonawcą a tekstem jest ściana. Aktor wkłada duszę, w to, co robi i charyzmat przechodzi na utwór. Nie można inaczej powiedzieć o tym talencie, jak o darze Bożym. Ale aktorstwo - jak powtarzała często aktorka i reżyserka Anna Polony - jest sztuką pokorną. W teatrze jest dużo Pana Boga, czy też odniesienia do Ducha Świętego.
 Na czym polega warsztat dobrego aktora?
 - Aktorstwo jest rzemiosłem i to jest jedno, drugie to wewnętrzne bogactwo, osobista charyzma jaką posiada w sobie każdy człowiek. Najpierw tekst roli działa na aktora, potem trzeba oddzielić się od wzruszeń i starać się te wzruszenia, które się przeżyło, przekazać widowni. Z jednej strony jest to więc talent, z drugiej też praca nad tekstem i współpraca z partnerem. Aktorstwo jest trudną pracą, która daje też i owoce - a za nie trzeba dziękować Panu Bogu. Wiem, że dobrzy aktorzy przed wejściem na scenę żegnają się i to jest odniesienie do Pana Boga.
 Jakie cechy osobowości ważne są dla osiągnięcia aktorskiego sukcesu w tym dobrym tego słowa znaczeniu?
 - To jest po prostu talent.
 Co poradziłaby Pani młodym aktorom rozpoczynającym swoją pracę. Jakimi zasadami powinni się kierować?
 - Aktor przede wszystkim musi być pokorny wobec zadania, przed którym stoi. Nie należy ulegać pozorom rzekomej łatwości danego tekstu.
 Co mówią ludzie na ulicy, kiedy Panią widzą? Jaką rolę przypominają wtedy?
 - Cieszą się, witają mnie jak znajomą i to w różnych miastach. Pewien pan, kiedy się spotkał ze mną, powiedział, że rodzina nie uwierzy mu, że rozmawiał z Ireną Kwiatkowską, a ja odpowiedziałam, wobec tego niech pan pozdrowi rodzinę.
 Najczęściej wszyscy przypominają mi rolę "kobiety pracującej" z "Czterdziestolatka" - to było kiedyś bardzo popularne hasło, i jednocześnie dobra rola, więc głęboko się utrwaliła. I tak zostałam "kobietą pracującą", chociaż nie jestem chyba aż tak bardzo pracowita.
 Postaciom, które Pani gra, udziela Pani swojej energii i spontaniczności. Jaka jest recepta na sceniczną młodość? 
 - Z natury jestem optymistką, mam w sobie dużo radości. Optymizm w życie człowieka wnosi dużo spokoju. Ważną rzeczą jest również religia - jestem osobą wierzącą, i to też ma swoje znaczenie. Staram się też nie wynosić nad innych i nie mądrzyć - po prostu mam dobrze wykonywać to, co do mnie należy. Dobrze jest żyć też w zgodzie z innymi. Należę do osób niekonfliktowych i uznaję, że nie można aktorowi, partnerowi scenicznemu przeszkadzać w grze, trzeba umieć z nim współgrać. Tu, jak w każdym innym miejscu w życiu, przydaje się pokora.
 Wiem, że jest Pani słuchaczką Radia Maryja. Czym jest dla Pani ta katolicka rozgłośnia?
 - Radio Maryja daje mi bardzo dużo, szczególnie jeśli chodzi o modlitwę. Często rano wysłuchuję Mszy św., poznaję Ewangelię na dany dzień. Dzięki temu radiu pogłębiam swoją wiarę.
 Jaką prasę Pani czyta?
 - Czytam tylko "Nasz Dziennik". Króluje on w moim domu już od 5 lat. Mam do niego zaufanie i wiem, że nie zostanę poddana tej modnej obecnie "manipulacji".
 Czego więc chciałaby Pani życzyć Czytelnikom "Naszego Dziennika"?
 - Przede wszystkim prosiłabym Boga, żeby nie było nic gorzej.
 Dziękuję bardzo za rozmowę.
 Anna Rasztawicka
   
   Przedruk za: Nasz Dziennik, Środa, 29 stycznia 2003 r., dział: Kultura.
   Dziękuję Szanownej Redakcji Naszego Dziennika  za uprzejme pozwolenie na przedruk i na opublikowanie wywiadu.
   Dopowiedzenie: Powyższy sympatyczny wywiad to jest ta obiecana niespodzianka, którą zapowiedziałem wczoraj zgromadzonym na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie…
  
   * * *
  
Msza Święta: O zgodę i pojednanie w pewnej rodzinie.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.